Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 5-6/2011

Adw. Dominik Pogłodziński (1906–1986). W dwudziestopięciolecie śmierci

Kategoria

Udostępnij

A dwokat Dominik Pogłodziński urodził się 20 lipca 1906 r. w Miłosławiu koło Wrześni w rodzinie Kazimierza, miejscowego fryzjera, i Walentyny z Janowskich (pozostających w związku małżeńskim od 1899 r.), jako ich czwarte dziecko. Na świat przyszedł w domu dziadków Józefa i Pelagii z d. Żołnierkiewicz-Janowskiej przy miłosławskim Rynku 19. Miał brata Mieczysława (ur. 1 stycznia 1900 r. w Miłosławiu), kupca, oraz dwie siostry: Czesławę (6 czerwca 1902 –19 lipca 1976), archiwistkę, i Kazimierę (ur. w 1904 r., zmarłą w dzieciństwie). Matka zmarła przedwcześnie we wrześniu 1914 r. w wieku 38 lat.W roku 1929/1930 poznał swoją przyszłą żonę Helenę, z domu Ługiewicz, z którą wziął ślub 18 lipca 1936 r. w asyście korporacji akademickiej „Magna – Polonia” (banda biało-amarantowo-błękitna) w kościele farnym w Gnieźnie. Po ślubie zamieszkali w Poznaniu nad cytadelą.

Ojciec przyszłego adwokata był działaczem wielu polskich organizacji niepodległościowych, m.in. „Sokoła” w Miłosławiu oraz „Młodych Przemysłowców” w Gnieźnie, dokąd przeniósł się w 1907 r. i prowadził restaurację przy ul. Grzybowo 10, a następnie restaurację połączoną ze sklepem kolonialnym przy ul. Trzemeszyńskiej 4, którą zajmował się do śmierci 1 maja 1927 r. W 1918 r. działał też w Radzie Ludowej.

Dominika wychowywała najmłodsza siostra matki, panna Józefa Janowska. Edukację rozpoczął w domu, a następnie uczęszczał do pruskiej szkoły elementarnej w Gnieźnie przy kościele św. Jana (tzw. stara szkoła) – potem do szkoły pw. św. Michała.

W tym czasie rozgrywały się w Poznaniu i w Gnieźnie wydarzenia, które doprowadziły do włączenia tych ziem do Odrodzonej Polski. W swoich wspomnieniach Dominik Pogłodziński dzień 11 listopada 1918 r. opisuje w sposób następujący:

„Była sobota, kiedy ulicą Chrobrego szedłem do kościoła parafii Fary, do spowiedzi świętej. Wtedy to przed posesją zacnego Obywatela Gniezna, późniejszego Honorowego Obywatela miasta Gniezna – milionera z przed I-szej wojny światowej – 1914–1918, przemysłowca i patrioty – Bolesława Kasprowicza (seniora) ujrzałem piękną, bardzo okazałą czarną limuzynę z polskim proporczykiem o barwach biało-czerwonych. Wokół samochodu – limuzyny skupiło się, było to popołudniu około godz. 16-tej – duże grono ciekawskich i zaraz rozeszła się wieść, że to do Gniezna – było to już po rozbrojeniu żołnierzy niemieckich w mieście i po zajęciu gmachów i urzędów przez Polaków – przyjechali delegaci Rządu Polskiego w sprawie zamierzonego powstania przeciwko Niemcom. Ogólna radość ludzi – Polaków była tak wielka, że tego nie da się opisać, to trzeba było przeżywać samemu, jak to ja miałem szczęście wówczas sam doświadczyć. Wkrótce też nadchodziły do Gniezna radosne wieści o wybuchu Powstania Wielkopolskiego 27 XII 1918 r. w Poznaniu, o zwycięstwie powstańców polskich i wypędzeniu Niemców”.

Adwokat Dominik Pogłodziński – fotografia wykonana 30 września 1944 r. w Warszawie i umieszczona w dokumencie wystawionym przez Szefa Bezpieczeństwa przy Delegaturze Rządu na m.st. Warszawa Rejon I, II, I

W 1919 r. Dominik Pogłodziński ukończył szkołę elementarną (która z niemieckiej stała się szybko polską) i wstąpił do drugiej klasy Gimnazjum Klasycznego im. Bolesława Chrobrego w Gnieźnie, kierowanego wówczas przez ks. Leona Łagodę. Po zajęciach w szkole pracował z ojcem w sklepie i restauracji. Grał też w tenisa, osiągając na tym polu pewne sukcesy. Maturę pisemną zdał 4 maja 1926 r., a ustną 4 czerwca tr.

Ojciec chciał, żeby Dominik wstąpił do Seminarium Duchownego w Gnieźnie, ale ten wybrał prawo na Uniwersytecie Poznańskim, z powodu – ciepło wspominanej – Halutki Gawrońskiej, uczniowskiej miłości. Ojcu oświadczył, że będzie adwokatem jak ówczesni gnieźnieńscy adwokaci dr Stefan Pietrowicz, dr Krystian Jurek i dr Stanisław Dzianotta. Ten ostatni zachęcał młodego Pogłodzińskiego do porzucenia wszelkich myśli o profesurze na uniwersytecie, ukazując wyższość adwokatury – nie tylko finansową.

Studia rozpoczął jesienią 1926 r., a ukończył w październiku 1931 r. Odbywał je w Poznaniu, do którego dojeżdżał z Gniezna. Okres ten określał jako najpiękniejszy w życiu: „Ach, co to był za okres! Nauka, zabawa i rozległe życie towarzyskie w Gnieźnie i w Poznaniu”. Na pierwszym roku słuchał wykładów prof. Lisowskiego z prawa rzymskiego, prof. Zygmunta Wojciechowskiego z historii ustroju polskiego i prof. Czesława Znamierowskiego z logiki. Na drugim roku słuchał wykładów: prof. Zalewskiego (z ekonomii), na trzecim: prof. Kasznicy (z prawa administracyjnego), prof. Józefa Bossowskiego (z prawa karnego), na czwartym: prof. Ohanowicza (z prawa cywilnego) oraz prof. Sułkowskiego (z prawa handlowego). Studia przebiegły mu dobrze. Uczestniczył w seminarium prof. Litewskiego z prawa rzymskiego oraz prof. Ohanowicza z prawa cywilnego. Na tym ostatnim napisał pracę pt. „Znaczenie listu hipotecznego przy hipotece obiegowej – listowej”. Egzaminy podczas studiów wspominał następująco:

„Zawsze z 4-rech wzgl. 5-ciu przedmiotów egzamin składałem w jednym dniu z początkiem października. Egzamin zdany pomyślnie zawsze około godz. 20–21-ej wieczorem, w pokojach profesorskich w b. Zamku Wilhelmowskim przy ul. Św. Marcina w Poznaniu i «hajda» na dobrą kolację, do wykwintnej restauracji i dalej szaleństwo z przyjaciółmi «z roku» do «Moulin-Rouge» lub innego nocnego lokalu – kabaretu. Tego wieczora już nie wracałem nocnym pociągiem do Gniezna, ale albo wczesnym pociągiem następnego ranka wprost z kabaretu lub po przespaniu – rzadko się to zdarzało – reszty nocy zapity u któregoś z kolegów w Poznaniu. A propos przygotowań do egzaminów. Te 3–4 miesiące nauki, to był koszmar wysiłku fizycznego i umysłowego po 12 i więcej godzin, codziennie łącznie z niedzielami i świętami, bez spacerów w dzień i bez urlopu i wyjazdu na wakacje. Miałem taki system nauki, że codziennie – regularnie uczyłem się wszystkich 4-ch czy 5-ciu przedmiotów po 2–3 godziny każdy i tak dzień w dzień. Żeby mnie słonko nie wyciągało na powietrze, zasłaniałem nieraz okna roletami i „«wygniatałem» zieloną kanapę, pokrytą pluszem, bo uczyłem się i w pozycji siedzącej i leżącej, już nieraz «pupa» bolała od wygniatania kanapy”.

W czasie studiów wygłaszał referaty w miejscowym „Sokole”, Towarzystwie Czytelni Ludowych, Towarzystwie Kupców w Gnieźnie oraz Lidze Morskiej i Kolonialnej. Działał w Akademickim Kole Gnieźnian. Działał też w korporacjach akademickich (wówczas istniały w Poznaniu m.in. korporacje akademickie: K! Magna Polonia, K! Lechia, K! Chrobria, K! Surma, K! Masovia, K! Coronia i K! Helionia oraz młodsza K! Ikaria. Do II wojny światowej brał aktywny udział w K! Magna Polonia – jako filister. Warto dodać, że po wojnie dawni członkowie korporacji Magna Polonia również utrzymywali kontakty towarzyskie oraz świętowali 15 marca 1980 r. 60-lecie powstania organizacji. Pogłodziński szeroko relacjonował to wydarzenie w swoich wspomnieniach, pisał m.in.:

„Jako Comiliton K! jesteśmy wzorowo zorganizowani w Poznaniu i odbywamy każdego miesiąca – w poniedziałki po 1-szym […] spotkania komilitońskie w kawiarni «Bazaru», którym przewodniczy C! mgr Zygfryd Krodus z udziałem C.C. Kwaśkiewicza Zygm., Gusa, Tad. Wajchta, Zygm. Krzyżanowskiego, Jesionowskiego, Pogłodzińskiego Dominika i od czasu przyjezdnych z kraju, m.in. Wład. Garlasa z Cieszyna, Leonarda Olejnika z Opola, Celestyna Graszewicza z Torunia, Rajmunda Żołądkiewicza i Fr. Klonowskiego z Bydgoszczy, Dr. Edw. Zdanowskiego z Warszawy, Dr. Krajewskiego – lek. dent. z Poznania. Najmniej nas odwiedzają Com. Com. ze Szczecina, gdzie jest ich kilku. Z Kartuz przyjeżdża do nas często Henryk Frankowski, rodem z Gniezna”.

Jesienią 1931 r. ze stopniem magistra praw, z poparciem ojca, adwokata i notariusza zarazem dr. Stanisława Dzienotta (określał go opiekunem moralnym), z pisemną opinią filistra K! Magna Polonia sędziego SO Kazimierza Daszyńskiego, opinią prezydenta miasta Gniezna Leona Barciszewskiego zgłosił się do Prezesa Sądu Apelacyjnego w Poznaniu Bohusza Szyszko o przyjęcie na bezpłatnego aplikanta sądowego w Gnieźnie.

Około 20 grudnia 1931 r. rozpoczął aplikację w Sądzie Grodzkim w Gnieźnie. Początkowo pracował pod okiem sędziego asesora Moellenbrocka – wytrawnego cywilisty. Jako pilny i dobry aplikant zauważany był i nagradzany pochwałami przez prezesa sądu, sędziego Teofila Krycha. Następnie aplikację odbywał w SO pod kierunkiem sędziego Antoniego Osten-Saikona, Prezesa SO Rekłajtysa, sędziego karnego Teodora Kosińskiego oraz w Prokuraturze SO u jej szefa Metelskiego. Wiosną 1934 r. Prezes SA w Poznaniu powołał go na końcowy etap dwuipółletniej aplikacji do Sądu Apelacyjnego i wyznaczył egzamin końcowy, który Pogłodziński zdał 14 listopada 1934 r. z wynikiem „dobrym”, po czym został asesorem sądowym w SG w Gnieźnie. Wkrótce przeniesiono go do SG w Poznaniu, gdzie pracował jako sędzia cywilny. Po krótkim czasie oddelegowano go do SO – do Wydziału Cywilnego Odwoławczego. Od objęcia stanowiska sędziego do końca życia był cywilistą – cenionym w poznańskim środowisku prawniczym.

Do adwokatury przeszedł w lutym 1938 r., po dwuletnim okresie orzekania jako asesor sądowy (od listopada 1934 do 31 grudnia 1937 r.). O okolicznościach przejścia do palestry pisał:

„Przełom w moim ciekawym życiu zawodowym zaszedł w grudniu 1937 r., kiedy Minister Sprawiedliwości Grabowski doręczył mi nominację Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej na sędziego grodzkiego z IV grupą uposażenia (425 zł mies. bez dodatków jakichkolwiek) na Żnin (na Pałukach). Straszne było moje pożegnanie się – niezwykle zażyłe z wiceprezesem S.O. – Bohosiewiczem oraz z wszystkimi sędziami i przyjaciółmi w Sądzie Okręgowym w Poznaniu na al. Marcinkowskiego 32. Za radą Lusi, która mnie w moich postanowieniach mocno podtrzymywała, a głównie za radą p. Witolda Horodki, Dyrektora Wojew. Biura ds. finansowo-rolnych w Poznaniu, który zapewnił mi w Poznaniu radcostwo w Wojew. Biurze za 250 zł mies. + diety wyjazdowe do Starostw Powiatowych – po długim namyśle i po wielkiej rozterce duchowej, zdecydowałem się w styczniu 1938 r. złożyć wniosek w Sądzie Apelacyjnym o zwolnienie mnie z pracy sędziego i złożyć wniosek w Izbie Adwokackiej w Poznaniu o wpis na listę adwokatów z siedzibą w Poznaniu. Wszystko poszło gładko! Tylko przez jeden miesiąc – styczeń 1938 r. – sądziłem sprawy karne w Sądzie Grodzkim w Żninie, gdzie kierownikiem był sędzia Kuczkowski – senior, a drugim sędzią – cywilnym – kol. Wiczyński – starszy ode mnie stażem. Sprawy karne nie leżały mi, a gros było drobnych kradzieży, najliczniej węglowych, wprost z pociągów tam przejeżdżających na Pomorze”.

W latach trzydziestych Pogłodziński sympatyzował z endecją, jej przywódcą Romanem Dmowskim oraz jego zwolennikami, jak znany adwokat poznański Stanisław Celichowski i młodsi: adw. Józef Gąsiorowski ze Strzelna i adw. dr Kazimierz Palacz z Poznania. Do partii narodowej jednak nie zapisał się. Przyznawał wszelako: „Byłem też zagorzałym antysemitą i brałem czynny udział we wszystkich antysemickich wystąpieniach na terenie Poznania do bojkotu tak zw. «szabczgojów», tj. Polaków popierających handel żydowski włącznie”.

Do wojny zawód adwokata wykonywał w Poznaniu, od roku 1940 do lutego 1945 w Warszawie, a od 1945 r. do 31 maja 1978 r. ponownie w Poznaniu.

Jako adwokat miał do września siedzibę w wynajętym siedmiopokojowym mieszkaniu w Poznaniu przy ul. Młyńskiej 2 m. 6 (parter) – w sąsiedztwie gmachu SG oraz zakładu karnego. Początkowo specjalizował się w sprawach związanych z oddłużaniem w rolnictwie. Był jedynym specjalistą w tej materii w izbie adwokackiej w Poznaniu. Klientelą była w większości zubożała i zadłużona szlachta oraz zadłużeni koloniści niemieccy. Wkrótce musiał korzystać ze współpracownika, którym został aplikant sądowy Kazimierz Tasiemski. Sytuacja materialna znacznie się poprawiła, a dochody wzrosły bardzo poważnie. Przed wojną miał już dobrą markę adwokacką – jak wspominał.

Wkrótce po wybuchu wojny wyjechał z żoną oraz teściową Antoniną Ługiewiczową, dzięki fałszywym dokumentom, do Warszawy, tam 10 kwietnia 1940 r. urodził mu się jedyny syn – Ludomir Wojciech. Od grudnia 1939 r. mieszkali w ogrzewanym centralnie domu pożydowskim przy Belwederskiej 7 (III piętro), ale zimą 1940 r. musieli opuścić mieszkanie z powodu włączenia ul. Belwederskiej do dzielnicy tylko dla Niemców.

Jak wspominał, po upadku Francji podjął się z polecenia „podziemnego ruchu oporu” pracy prawnika w Kancelarii adwokata Niemca, wówczas zarządzającego warszawską adwokaturą dr. Wilhelma von Wendorffa, przy ul. Mokotowskiej 41, a później w Al. Ujazdowskich 41. Zajmował się załatwianiem inkaso należności różnych firm niemieckich, jak Farben Industrie i Bayera, oraz miał wgląd w interesy tych firm i jej klientów przedwojennych w Polsce. Decydował też o umorzeniu i ratalnych spłatach należności. Zaczął również praktykę adwokacką przed sądami polskimi, które Niemcy uruchomili w Generalnym Gubernatorstwie i do których miejscowe „Abteilung Justig” dopuściło Polaków, z wyłączeniem adwokatów Żydów. Z polecenia podziemia, jako adwokat z kancelarii Wendorffa, brał udział w procesach mających na celu tzw. aryzowanie niektórych Żydów, poprzez zaprzeczenie żydowskiego aktu urodzenia, co polegało na dowodzeniu, że np. matka była Polką, pracownicą w firmie prowadzonej przez rodzinę żydowską, która po nieszczęśliwej śmierci matki adoptowała jej dziecko. W sprawy tego typu zaangażowanych było wiele osób, np. grabarzy (trzeba było znaleźć grób kobiety, która mogłaby się stać ową polską matką). We wspomnieniach opisuje przypadek Ewy Jabłońskiej – Żydówki, która nie zdradzała rysów semickich.Pisze m.in.: „Dla kompletowania całego stanu faktycznego przy pomocy wtajemniczonego w sprawę aryzacji kobiety – grabarza wśród spisu zmarłych odnalazłem – odpowiednią wiekiem pochowaną na Brodnie Ewę Jabłońską, rzekomą matkę klientki mojej i na tej zasadzie i w opisanym w pozwie do S.O. w W-wie stanie faktycznym – zmyślonym – wniosłem o unieważnienie danej nieważnej metryki urodzenia klientki jako Żydówki i nadanie jej nowej metryki urodzenia na Ewę Jabłońską, pochodzenia aryjskiego. Sprawa powiodła się w S.O. w W-wie. W sprawie był też poinformowany z podziemia występujący na rozprawie przed S.O. Prokurator, na twierdzenie pozwu zaofiarowałem 2 poważnych wiekiem i stanowiskami w Gildzie Kupieckiej Żydów. Obaj złożyli zeznania potwierdzające legendę z pozwu – ale za zgodą Prokuratora i moją jako pełnomocnika (tj. obu stron) bez przysięgi i S.O. ogłosił zawnioskowany wyrok na korzyść mojej klientki”. Z innych spraw odnotować można sprawę emerytowanego polskiego lotnika, a ówcześnie przemysłowca z Lublina, aresztowanego przez gestapo, co omal nie zakończyło się aresztowaniem Pogłodzińskiego.

We wspomnieniach Pogłodziński przypomina o aresztowaniu przez gestapo ok. 40 warszawskich adwokatów w 1940 r. i wywiezieniu ich do KL Auschwitz. W dobrym świetle opisuje przy tym komisarycznego zarządcę warszawskiej izby adwokackiej, wspomnianego dr. Wendorffa. Pisze też o likwidacji przez podziemie kolaboranta, a przed wojną znanego polskiego aktora, Igo Syma, oraz o masakrze w Wawrze dokonanej przez gestapo.

Po przeniesieniu się na Mokotowską 41 Pogłodziński otworzył w jednym z pokojów kancelarię adwokacką, razem z adw. dr. Kazimierzem Palaczem. Kancelaria ta tworzyła spółkę z kancelarią Stefana Korbońskiego i Feliksa Górnickiego. W 1943 r. siedziba kancelarii znajdowała się przy placu Trzech Krzyży 8. W tym czasie przestał pracować u adw. Wendorffa, jego kancelaria specjalizowała się zaś w sprawach cywilnych. Pogłodziński opisuje środowisko adwokackie ówczesnej Warszawy, nie stroni przy tym od opisu spotkań z adwokatami niemieckimi i adwokatami volksdeutschami.

Pisze też o swojej działalności w organizacji podziemnej o nazwie „Ojczyzna”, w którą zaangażowane było środowisko wysiedlonych poznanian. Sam autor był oddanym skarbnikiem organizacji. Spotkania odbywały się nader często w kancelarii Pogłodziń­skiego przy placu Trzech Krzyży (z częstym udziałem adw. Jacka Nikischa). O powstaniu warszawskiego ośrodka „Ojczyzna” pisze:

„W maju względnie w pobliżu czerwca 1941 r. – krótko przed napaścią Hitlera na Z.S.R.R. w naszej wspólnej kancelarii adwokackiej przy pl. Trzech Krzyży 8 odbyła się w Warszawie wielka uroczystość patriotyczna, a to zaprzysiężenie mnie i adw. dr. Kazimierza Palacza przez naszego wspólnego – przedwojennego przyjaciela – adw. Jerzego Gronowskiego ze Śmigla ps. «Michał» – o przybranym nazwisku Kochanowski – kierownika Oddz. Organizacyjnego Ruchu Oporu pod nazwą «Ojczyzna» ps. «Omega», Ruchu Poznańskiego – z prof. Zygmuntem Wojciechowskim, Min. Glukiem, Zygmuntem Latoszewskim, ks. Maksymilianem Rohdem, ks. prałatem Józefem Prądzyńskim i wielu, wielu innymi gorliwymi Polakami z Poznańskiego, których wysiedlono do b. Gen. Guberni. Przysięga na wierność «Ojczyźnie» odbyła się uroczyście i w pełnym skupieniu. Ja objąłem zaraz funkcję skarbnika «Ojczyzny» na Warszawę, a moją łączniczką w doręczaniu mi pieniędzy społecznych i ich odbiorze na rozkaz kolegi – kierownika ps. «Michał», była młodziutka, urocza i ofiarna panna Stenia, ps. «Maria», późniejsza w 1946 r. i obecna żona adw. Jerzego Gronowskiego w Śmiglu. Z ich małż. urodził się po 1947 r. jedyny ich syn – imieniem Michał, obecny adwokat w Lesznie Wlkp.”.

W 1943 r. po nalocie na kancelarię przy placu Trzech Krzyży aresztowano urzędników, Pogłodziński i Palacz zaś musieli się ukrywać, korzystając z pomocy wielu ludzi. W latach 1943–1944 zajmował się handlem. W czasie Powstania angażował się w budowę barykad, zdobywanie prowiantu, oddając także swój własny, gromadzony od roku magazyn. O Powstaniu pisał m.in.:

„Z braku Kierownictwa «Ojczyzny», z którym byłem na co dzień związany, wstąpiłem do A.K. do batalionu im. Kilińskiego i tam powierzono mi zastępstwo Zaopatrzeniowca – Halera Mariana na Śródmieście Warszawy, a nadto pracowałem przy budowie barykad na Nowym Świecie na wysokości ul. Okólnika, na ul. Marszałkowskiej w pobliżu al. Jerozolimskich oraz ul. Chmielnej i Złotej. […]

[…] często brałem udział w rannych mszach św., które biskup rzymsko-katolicki ks. Adamski z Katowic odprawiał codziennie z rana w ogrodzie kawiarni Bliklego przy Nowym Świecie 37. Raz tylko pokaźny, poszarpany odłamek od szrapnela niemieckiego odbił się od żelaznej na dachu rynny, skolei uderzył mnie w czub kapelusza i tak zamortyzowany uderzył – drasnął mnie lekko w prawe ramię tak, że wystarczyło mi małą ranę zajodynować.

9-ciotygodniowe Powstanie Warszawskie w VIII i IX 1944 to jeden koszmar w głowie i bez schronienia, bo wszędzie ogień artylerii niemieckiej i bomby z samolotów. Tylko noce były spokojne, więc można było spać i odpocząć. Na szczęście Lusia zdążyła 1.8.1944 krótko przed wybuchem Powstania – ostatnim tramwajem 22 B z placu Teatralnego pojechać do Wojtka i Babci Antoniny Ługiewiczowej do domu do Bernerowa i tam czekać na mój powrót z Powstania około 10 października 1944 r. do Bernerowa przez Obóz Przejściowy w Pruszkowie. W Bernerowie zastałem całą rodzinę w pełnym zdrowiu, miała co jeść, bo w III 1944 w sztucznej wylęgarni wyhodowałem 68 kurcząt, hodowałem króliki i białą kozę dla mleka dla Wojtusia. Był też ogród i kartofle! […]

[…] po kapitulacji – dn. 7.10.44 r. wyszedłem z grupą cywilów przez przejście przy Politechnice na Dworzec Zachodni pieszo, potem w wagonach bydlęcych P.K.P. do obozu przejściowego w Pruszkowie. Tu rozpoczęła się prawdziwa gehenna, bo Niemcy – gestapo prowadziło selekcję młodych ludzi dwojga płci na wywózkę do Reichu, w części do obozu koncentracyjnego do Oświęcimia, gdzie wielu «wykończyli». Urwałem się Niemcom w ten sposób, że moja ziemianka pani Pętkowska ze Śmiłowa Wlkp. zaangażowana u Niemców w obozie w Pruszkowie w P.C.K. wręczyła mi fałszywą opaskę P.C.K., poleciła mi przejść przez wartę gestapo i nosić na noszach chorych i rannych z Warszawy na teren obozu. Gdy pod wieczór ściemniało się około godz.  17-tej «dałem nura» i przez tory kolejowe w Pruszkowie doszedłem do śródmieścia Pruszkowa, a w drodze zaopiekował się mną nieznany mi kolejarz – Polak, który zaprosił mnie na noc do swego mieszkania i nakarmił”.

Po Powstaniu Warszawskim i krótkim pobycie w Bernerowie 4 grudnia 1944 r. wyjechał z rodziną i tobołami do Częstochowy, by tam schronić się u siostry Czesławy Pogłodzińskiej, w jej mieszkaniu u stóp Jasnej Góry, w domostwie sióstr zakonnych przy ul. Siedmiu Kamienic 23, gdzie doczekali się tzw. wyzwolenia. Wkrótce potem, w lutym 1945 r., wyjechali do Gniezna i częściowo zniszczonego Poznania – do mieszkania przy Młyńskiej 2/6.W ostatnich latach mieszkał w Poznaniu przy ul. 23 Lutego 19/6.

Po wojnie Pogłodziński był w Poznaniu obrońcą licznych Polaków, którzy w czasie wojny pozostali w Wielkopolsce i wpisali się na listę Volksdeutschów – tzw. Volkslistę kat. II, III i IV lub na listę „Leistungspole”, za co musieli odpowiadać karnie z oskarżenia prokuratora, bo listy poniemieckie w dużej części zabezpieczyły komórki późniejszego MBP. Dowodził przed sądami tzw. przymusu wpisania się na volkslistę, szczególnie gdy Polak miał niemieckie nazwisko. Podnosił przy tym, że art. 4 zwalniał z odpowiedzialności karnej tych „volkstantów”, którzy byli w stanie wykazać się znaczną i skuteczną pomocą na rzecz uciskanej ludności polskiej w okupacji (jak pisze, miała być to: pomoc materialna, względnie ukrywanie poszukiwanych przez gestapo Polaków, różnych cennych akt czy precjozów np. kościelnych, muzealnych, insygniów polskich stowarzyszeń, np. Bractwa Kurkowego, sztandarów stowarzyszeń akademickich, korporacji uniwersyteckich itp. pomocy). Kara dla volksdeutschów była znaczna, a lista interesantów dość długa. W następnych latach prowadził sprawy cywilne, w tym rozwodowe, o przywrócenie posiadania, o wyłączenie z nacjonalizacji etc.

Zawód adwokata Dominik Pogłodziński wykonywał do 31 maja 1978 r. W ciągu czterdziestu lat pracy zawodowej patronował 21 aplikantom adwokackim, zarówno jako adwokat indywidualny, jak i jako czterokrotny kierownik w zespołach adwokackich w Poznaniu (od września 1952 do 31 maja 1978 r., tj. jako dwukrotny kierownik w ZA nr 3 i jako dwukrotny kierownik ZA nr 14, którego był współzałożycielem). Z powodu tej naówczas dużej liczby aplikantów w 1977 r. został pasowany przez adw. Jana Dobrzyńskiego z Opola – „ojcem chrzestnym”.Aplikantami Pogłodzińskiego byli: dr Kazimierz Tasiemski, dr Roman Hrabar, Józef Hahn, Zygmunt Bajon, Adam Barszczewski, Tadeusz Naruszewski, Bolesław Bordel, Stanisław Jurkiewicz, Irena Bakoś, Zdzisław Kędzia, Antoni Nowicki, Olgierd Walerych, Anna Dudar-Zielińska, Andrzej Elbanowski, Włodzimierz Łasiński, Andrzej Zieliński, Marian Mercik, Janusz Eichstaedt, Genowefa Robaszyńska i Wiesław Michalski. 6 kwietnia 1979 r. odznaczony został przez Radę Adwokacką w Poznaniu medalem „Zasłużonemu dla Adwokatury”.

Od 2 stycznia do 16 kwietnia 1980 r. Pogłodziński pisał wspomnienia, w celu „pozostawienia świadectwa o sobie i swoich czasach dzieciom i wnukom”. Stanowią one źródło poznania życia codziennego rodziny inteligenckiej, począwszy od początku XX wieku, a skończywszy na latach osiemdziesiątych. Pisze w nich o czasach dzieciństwa, przyjaciołach, jak Władysław Lappert, o Powstaniu Wielkopolskim i odzyskiwaniu niepodległości, o poznańskim środowisku prawniczym okresu międzywojnia i powojennego, o II wojnie światowej spędzonej w Warszawie, o Powstaniu Warszawskim. Wiele miejsca poświęca opisowi przyjaźni np. z Henrykiem Chocieszyńskim,  Ignacym Chrzanowskim oraz korporacji akademickich Poznania. Dodać należy, że od 18 grudnia 1980 r. Dominik Pogłodziński był członkiem zwyczajnym Związku Bojowników o Wolność i Demokrację.

Adwokat Dominik Pogłodziński zmarł 3 czerwca 1986 r. w Poznaniu, a pochowany został na cmentarzu miłostowskim. Żona Gertruda Helena zmarła 3 czerwca 1991 r. w Poznaniu. Jej ciało spoczęło obok męża.

Na podstawie wspomnień adw. Dominika Pogłodzińskiego

oraz informacji syna Wojciecha Ludomira Pogłodzińskiego opracował

Janusz Kanimir

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".