Poprzedni artykuł w numerze
A dwokat Wilhelm Tułaczko urodził się 6 marca 1909 r. w miejscowości Campulung Moldovanescu niedaleko Czerniowiec, stolicy Bukowiny. W tym czasie Bukowina należała do Austro-Węgier, jego ojciec zaś, będący pracownikiem kolei, przeniósł się tam ze Lwowa. Zarówno ojciec, jak i matka byli rdzennymi Polakami i takim czuł się Wilhelm, mimo że urodził się poza granicami Polski.
Po zakończeniu I wojny światowej Bukowinę przejęła Rumunia, będąca wówczas królestwem, a Czerniowce były ważnym ośrodkiem kulturalnym i gospodarczym na styku czterech państw: Rumunii, Czechosłowacji, Węgier i Polski.
W mieście tym były dwa uniwersytety, na jednym z nich (Królewskim) Wilhelm Tułaczko uzyskał dyplom magistra prawa i w roku 1937 podjął praktykę adwokacką. Jako obywatel rumuński polskiej narodowości nawiązał oczywiście bliskie kontakty z polskimi stowarzyszeniami oraz z przedstawicielami Rzeczypospolitej Polskiej. Został też radcą prawnym konsulatu Rzeczypospolitej w Czerniowcach, a później (chyba już w czasie II wojny) Ambasady Rzeczypospolitej w Bukareszcie. Na przełomie lat 1939–1940 Związek Radziecki odebrał Rumunii Mołdawię (ze stolicą Kiszyniowem), Bukowinę zaś po 1945 r częściowo włączono do Ukrainy.
Po abdykacji króla Karola II w listopadzie 1940 r. i objęciu tronu przez jego syna Michała władza nad krajem została opanowana przez organizację faszystowską Żelazna Gwardia, pod wodzą generała Antonescu. Rumunia przyłączyła się wówczas do wojny po stronie Niemiec i Włoch. W trakcie wojny z ZSRR Rumunia odzyskała chwilowo zabrane jej terytorium Mołdawii, a nawet okupowała ukraińską Odessę wspólnie z Włochami. Z relacji Polaków mieszkających wówczas w Odessie, którzy przedostali się do Polski w ramach repatriacji, wynika, że nie była to okupacja bardzo uciążliwa, rozkwitł handel i prywatna przedsiębiorczość, zlikwidowane natychmiast po powrocie czerwonych władców.
W drugiej połowie roku 1944 r. losy wojny były już dla Niemiec przesądzone, co umożliwiło wybuch rewolucji antyfaszystowskiej w Bukareszcie i innych miastach Rumunii. Nastąpiło to 24 sierpnia 1944 r., zaraz po rozstrzygającej bitwie stoczonej z Sowietami w rejonie pomiędzy Kiszyniowem i Jassami, która miała miejsce w dniu 23 sierpnia.
Politycy partii opozycyjnych, działając wspólnie z komunistami, nie tylko doprowadzili do usunięcia i aresztowania generała Antonescu i jego zauszników, ale już dnia następnego po wybuchu rewolucji, to jest 25 sierpnia 1944 r., spowodowali, że Rumunia wypowiedziała wojnę Niemcom, 12 września 1944 r. podpisała zaś zawieszenie broni z członkami koalicji antyhitlerowskiej.
W maju 1945 r., to jest w chwili formalnego zakończenia wojny z Rzeszą Niemiecką, Rumunia znalazła się już po właściwej stronie. Jej status polityczny miał jednak charakter swoisty: z jednej strony ofiary faszyzmu, co mocno akcentowano, a z drugiej strony – ofiary zachłanności terytorialnej ZSRR, członka koalicji antyhitlerowskiej, który zawładnął Mołdawią i Rusią Zakarpacką, o czym się raczej wtedy nie mówiło...
Początkowo, tj. do końca 1946 roku, Rumunia była nadal królestwem, z rządem demokratycznym złożonym z przeciwników Żelaznej Gwardii, przy decydującym udziale przedstawicieli partii komunistycznej. Od 6 marca 1945 r. premierem Rumunii został znany przedwojenny polityk (z partii caranistów) Petru Groza, który za faszystów przebywał rok w obozie koncentracyjnym w Targu Jio w jednej celi z Wilhelmem Tułaczką. W końcu roku 1947 komuniści doprowadzili do abdykacji króla Michała i ustanowienia republiki „demokratycznej”, oczywiście w stylu moskiewskim, sięgając po pełnię władzy i rozwiązując partie konkurencyjne.
Petru Groza utrzymał się we władzach Rumunii jeszcze przez kilka lat, prawdopodobnie ze względów propagandowych, gdyż był od dawna znany i szanowany za granicą, lecz faktyczna władza należała do komunistów.
Wracając do losów Wilhelma Tułaczki, należy stwierdzić, że od początku II wojny światowej całym sercem włączył się w akcję pomocy dla uciekinierów z Polski. Akcję tę rozpoczął już we wrześniu 1939 r. w Czerniowcach, dokąd przybyła między innymi 120-osobowa ekipa Polskiego Radia z Warszawy, bezradna w obcym kraju, nieznająca języka i niewiedząca, gdzie skierować swe kroki.
Wilhelm gorliwie zajął się tą grupą, czynił wszystko, co mógł (a nawet więcej...), aby udzielić im pomocy materialnej i moralnej. Części ekipy udzielił gościny w swym domu, a reszcie uciekinierów zapewnił kwatery u znajomych i w pensjonatach. Należy dodać, że na Bukowinie żyła dość liczna kolonia polska, której członkowie także pomagali uciekinierom, ale w tej akcji przodował Wilhelm, jako prawnik mający koneksje w Czerniowcach i w Bukareszcie oraz niezmożoną energię, która zresztą towarzyszyła mu do końca życia. Załatwił uciekinierom tymczasowe dowody osobiste, wymieniał pieniądze w bankach i instruował, jak mają postępować, aby móc się przemieścić do stolicy kraju i za granicę, do Francji. Należy pamiętać, że w tym czasie Rumunia była już infiltrowana przez Niemców, którzy wymuszali na urzędnikach rumuńskich stosowanie ograniczeń wynikających z porozumień i konwencji międzynarodowych. Podjęta przez Wilhelma akcja pomocowa dla tak dużej grupy Polaków (120 osób) została potwierdzona w wielu dokumentach urzędowych, m.in. w liście Stanisława Krzewskiego, plenipotenta Polskiego Radia (odpis w aktach personalnych ORA w Warszawie). Wilhelm udzielał też pomocy z własnej kieszeni i bezpośrednio interweniował, gdy wskutek akcji agentów Rzeszy nasi uciekinierzy napotykali bariery prawne i trudności formalne. Otrzymał też wiele podziękowań od stowarzyszeń polskich w Rumunii i od indywidualnych osób, m.in. od stowarzyszenia „Dom Polski w Rumunii” oraz od polskich prawników, którym pomagał zwłaszcza w Bukareszcie, gdzie przebywali na przymusowej emigracji.
Z żalem i smutkiem opowiadał mi jednak, że gdy znalazł się w Warszawie, przejściowo w trudnej sytuacji (po zmianie reżymu w Bukareszcie i przejęciu władzy przez komunistów), niektórzy z tych byłych polskich emigrantów nie udzielili mu oczekiwanej pomocy i samotnie musiał rozwiązywać trapiące go problemy formalne i majątkowe. Nie chciał podawać mi nazwisk, a ja o nie nie pytałem, ale musiało go bardzo boleć, bo kilka razy wracał do tego tematu.
Z tego, co wynika z akt ORA w Warszawie, Wilhelm uzyskał polskie obywatelstwo w 1948 r. na podstawie art. 3 ustawy z 20 stycznia 1920 r. (Dz.U. nr 7, poz. 44), a potem sprowadził do Polski oboje rodziców i brata – pułkownika gwardii królewskiej, który ukończył wyższą szkołę wojenną we Francji, lecz jako przyboczny króla nie miał chyba szans na karierę u „komunistycznych demokratów”, w Polsce zaś został szanowanym obywatelem, który zajmował się budownictwem.
W swoim życiorysie Wilhelm Tułaczko pisze tylko o swej działalności jako radcy prawnego polskich przedsiębiorstw handlowych i budowlanych. Nie ma natomiast dokumentów o jego działalności jako attaché prasowego Ambasady Królestwa Rumunii w Polsce, o czym mi opowiadał. Twierdził bowiem, że przyjechał do Warszawy w tym właśnie charakterze, pragnąc przy okazji zbadać warunki pozostania w Polsce na stałe, bo zdawał sobie sprawę, dokąd zmierza Rumunia. Po radykalnych zmianach politycznych (prokomunistycznych) w roku 1947 i następnych nie miał po co wracać do Rumunii i został na stałe w kraju przodków, wprawdzie rodzinnym, ale nieznanym mu od praktycznej strony organizacji życia, zwłaszcza bez pieniędzy i stałego lokum.
Wersja o posadzie attaché Rumunii, mimo braku dokumentacji pisemnej, jest więcej niż prawdopodobna. Z pisemnego życiorysu wynika bowiem, że miał osobiste poparcie Petru Grozy, ówczesnego premiera rządu wyzwolonej Rumunii. Znany przedwojenny polityk (z partii caronistów) dr praw Petru Groza został bowiem – w pierwszym rządzie po wyzwoleniu – zastępcą, a potem premierem rządu rumuńskiego, jeszcze za panowania króla Michała. Według pisemnego życiorysu Wilhelma Tułaczki Groza mianował go swoim osobistym sekretarzem, a potem dyrektorem Urzędu Ekonomicznego w resorcie przemysłu i handlu. Poznał go bowiem bardzo dobrze, gdyż wspólnie spędzili cały rok w jednej celi obozu koncentracyjnego w Targu Jio, gdzie umieścił ich generał Antonescu. O ile jednak Petru Groza był na tyle znany w świecie, że komunistom opłacało się zostawić go na tytularnym świeczniku w parlamencie, nie dotyczyło to znacznie młodszego Wilhelma, powiązanego z przeciwnikami reżymu i z dworem królewskim (przez swego brata pułkownika gwardii), nie mówiąc o polskich koneksjach z czasów wojny, a przez nie – kontaktach z aliantami.
Wilhelm już doświadczył realiów życia w czasach dyktatury faszystów, a komunistyczna władza jawiła mu się jeszcze gorzej, o czym mi mówił. Własne doświadczenia, a być może poufne informacje z kraju o tym, jak ma być rządzona nowa Rumunia, oraz chęć zapewnienia spokojnej starości rodzicom zadecydowały o pozostaniu w Polsce. Ułatwiała mu to ówczesna masowa repatriacja Polaków rozsianych przez wojnę po całym świecie i z tej drogi wraz z rodziną skorzystał.
Z naturalizacją i obywatelstwem rodziców i brata nie było większych kłopotów, a Wilhelm już w 1948 r. został pełnoprawnym obywatelem polskim. Trudności zaczęły się przy staraniach o prawo wykonywania zawodu adwokata. Rumuński dyplom wymagał bowiem nostryfikowania, a przepisy o uznawaniu wzajemnych dyplomów nie były jeszcze uchwalone. Po długich staraniach (1948–1952) udało się Wilhelmowi uzyskać w drodze wyjątku zgodę Ministra Sprawiedliwości na praktykowanie w Polsce bez nostryfikacji dyplomu, a Rada Adwokacka w Warszawie wpisała go na listę adwokatów.
Jak wspominałem już wcześniej, nie będąc adwokatem, wykonywał obsługę prawną przedsiębiorstw w Warszawie, gdyż był przecież prawnikiem i łatwo przyswajał przepisy polskie.
W tym czasie nie obowiązywały w Polsce ograniczenia w zakresie wykonywania obsługi prawnej w charakterze radcy prawnego. Decydował pracodawca. Radcą czy doradcą mógł być więc każdy prawnik.
Byli to najczęściej urzędnicy o wykształceniu prawniczym, zajmujący się problematyką specjalistyczną określonej branży czy działalności gospodarczej zakładu pracy. Radcowie nie mieli jednak w tym czasie prawa zastępowania osób fizycznych (tak jak adwokaci) przed sądami oraz obrony w sprawach karnych.
Wilhelm to wykorzystał i został radcą prawnym kilku firm, co dostarczało mu środków do życia. Mnie osobiście wiadomo, że przez wiele lat (chyba do śmierci) był radcą prawnym Przedsiębiorstwa Robót Instalacji Sanitarnych Warszawa, także po wpisie do adwokatury polskiej, i wykonywał zarówno obsługę przedsiębiorstw, jak i indywidualnych klientów, broniąc ich interesów z dużym temperamentem i na ogół skutecznie.
Ponieważ wykonywanie zawodu adwokackiego w krajach o korzeniach prawodawstwa rzymskiego jest do siebie podobne, mimo różnic w treści prawa materialnego i trudności językowych, Wilhelm nie miał w sądach większych problemów; zarówno koledzy, jak i sędziowie byli mu przyjaźni i nie wykorzystywali początkowych potknięć.
Od roku 1964 sytuacja na rynku obsługi prawnej zmieniła się i radcostwo prawne stało się zawodem określonym przepisami i rejestrowalnym, ponadto zakazano łączenia tej czynności z obsługą osób fizycznych, trzeba więc było dokonać trudnego wyboru (obecnie zakaz ten nie obowiązuje). Wilhelm wybrał radcostwa, przede wszystkim w PISB Warszawa – był to związek nierozerwalny i trwał aż do śmierci. Oddzielenie radcostw od zawodu adwokackiego było dotkliwym ciosem zadanym adwokaturze polskiej przez komunistów, gdyż zawód ten nie był pieszczoszkiem reżymu. Starano się jednak zachować pozory i nie deprecjonowano go nieograniczonym dopływem kadr, powodującym obniżenie jakości usług i pauperyzację zawodu. Trzeba więc przyznać rację krytykom, że III Rzeczpospolita nie odwdzięczyła się adwokatom za lata bezpłatnej obrony i narażania się na represje za udzielanie pomocy członkom „Solidarności”, ale to oddzielny temat, niedotyczący Wilhelma Tułaczki, który zmarł w 1981 r. i nie mógł przypuszczać, że tak się sprawy potoczą. Do końca był pogodny, przyjazny ludziom, pełen zapału i energii. W sprawach arbitrażowych (gospodarczych) Wilhelm Tułaczko walczył jak lew, zgłaszając niezmiennie wnioski o oddalenie pozwów z tytułu żądanych kar za opóźnienia robót lub usuwania usterek przez Przedsiębiorstwo Robót Inżynieryjnych Budownictwa Warszawa (PRIBW). Spory dotyczące głównie tej materii rozpatrywały aż do lat dziewięćdziesiątych okręgowe komisje arbitrażowe, odpowiednik obecnych sądów gospodarczych. Postępowanie było mniej formalistyczne niż sądowe, stosowano prekluzję roszczeń już po upływie roku i głównie opierano się na dowodach z dokumentów i ewentualnie opiniach biegłych, a świadków słuchano wyjątkowo. W tej sytuacji nasz „lew Bukowiny” roztaczał przed arbitrami wizje trudności, jakie musiał pokonywać podwykonawca robót (jego mocodawca), jak: braki materiałowe, spóźniona dokumentacja techniczna i przewlekające się odbiory, utrudnienia we wstępie do lokali w celu usuwania usterek itp. Zgłaszał te wyjaśnienia i wnioski głównie na rozprawach, załączając mnóstwo pism i notatek, zaskakując tym przeciwników (głównie pełnomocników generalnego wykonawcy budowy). Stawiał też arbitrów przed dylematem, czy odroczyć rozprawę, aby przeciwnicy mogli się dokładnie przyjrzeć tym dokumentom, czy też kończyć sprawę, co było zwykle mile widziane przez strony i zgodne z tendencją ograniczania liczby rozpraw. Przeciwnicy procesowi (mając na uwadze zasady ówczesnej gospodarki i jednej kieszeni państwowej) na ogół zbytnio temu nie oponowali. Wilhelm na tym korzystał, uzyskując obniżenie kwoty zasądzonej w stosunku do żądanej. Nikt mu nie miał za złe tej taktyki obronnej, gdyż wówczas ciągle czegoś brakowało, co utrudniało roboty budowlane. Wszyscy przeciwnicy procesowi go lubili i choć znali jego sztuczki, dawali mu szansę częściowego sukcesu, bo był rozbrajający i walczył z odsłoniętą przyłbicą.
O Wilhelmie Tułaczce można by opowiadać godzinami, zwłaszcza o jego bojach z władzami w Rumunii, o rozmowach z Petru Grozą, o obozie koncentracyjnym w Targu i o pensjonacie „Malmaison”, gdzie rumuńska bezpieka (Securitate) maltretowała opozycjonistów.
Z tego, co opisałem, jasno wynika, że był to dobry i szlachetny człowiek, Polak patriota z krwi i kości, a Rumun z miejsca urodzenia.
Niech to wspomnienie utrwali go w naszej pamięci, sugerując umieszczenie Wilhelma Tułaczki na liście osób zasłużonych dla adwokatury w związku z jego działalnością na rzecz emigrantów polskich w Rumunii w okresie II wojny światowej.